sobota, 20 stycznia 2018

To się nie dzieje... To nie może być prawda...

Weißbach,
 2011rok

Dlaczego ja ZAWSZE muszę brać na siebie winę za przewinienia innych? 
Nie innych tylko za przewinienia tego barana Wellingera...
Dlaczego nie mogę po prostu powiedzieć prawdy o tym kto, kiedy i dlaczego zrobił to czy tamto?
BO NIE JESTEŚ DONOSICIELEM, SUZANNE.

Te słowa dźwięczą już w mojej głowie od ponad dwóch godzin. Zamiast pomagać tacie w opiece nad mamą, to jak zwykle sprzątam czyjś bałagan...
- Wellinger, do cholery pośpiesz się. - zaczynam się niecierpliwić. Kątem oka zerkam w kierunku Andreasa, który kompletnie nic sobie nie robi z moich krzyków. Stoi z tym swoim seksownym uśmiechem i dosłownie przewierca mnie wzrokiem. Dopiero po chwili wraca do przerwanej przed chwilą czynności. 
- Suz... - matko, jak ja nienawidzę, gdy on tak do mnie mówi. - Wrzuć na luz. Przynajmniej masz okazje spędzić ze mną trochę czasu sam na sam. - nie ma co, gadane to on ma. 
- W całkiem romantycznej scenerii. - ogarniam wzrokiem szkolną toaletę, staję za nim, wyciągam z kieszeni swój telefon i cykam mu fotkę. - Teraz mam coś, czego zazdrościć mi będzie każda laska ze szkoły. - pokazuję mu zdjęcie i natychmiast chowam smartfona z powrotem do kieszeni. - Mam dowód na to ile wielmożny pan Andreas Wellinger wkłada wysiłku w czyszczenie szkolnych toalet.
- Bawi Cię to? - patrzę na niego spod byka.
- Pragnę zauważyć, że jesteśmy tutaj tylko i wyłącznie z Twojej winy, ty baranie.
- Nie jestem baranem, tylko panną. - otwieram szeroko usta i patrzę na niego z politowaniem. - To taki znak zodiaku.
- Yhym. - kiwam delikatnie głową i wracam do pracy. Przez kilka minut panuje pomiędzy nami niemal idealna cisza.
- Andi, kochanie jesteś tu??- czy tylko ja uważam, że jej głos wybudziłby z grobu umarłego?
- Twoja ładniejsza połówka właśnie zrozumiała, że gdzieś się zgubiłeś. Będąc na Twoim miejscu umyłabym ręce zanim jej dotkniesz. Najlepiej w środku odkażającym. - posyłam mu krzywy uśmiech. Nim udaje mi się powiedzieć coś jeszcze Wellinger wpycha mnie do najbliższej kabiny i zatrzaskuje za nami drzwi.
- Co Ty do cholery... - Andreas zakrywa mi usta dłonią i patrzy na mnie błagalnie. Kompletnie nie rozumiem, co się dzieje. Nie wiele myśląc gryzę go w serdecznego palca. Welli klnie cicho pod nosem i zabiera rękę. Dopiero kiedy ma pewność, że Lisa sobie poszła wypuszcza mnie z kabiny. Jestem na maksa wkurzona i mogłabym przysiąc, że toczę pianę z ust niczym wściekły pitbull. Nie rozumiem jak mogłam ponownie wziąć na siebie część winy tego debila? Co on takiego w sobie ma, że rzucam wszystko i lecę mu z pomocą? Już wiem... miałam chwilowe zaćmienie umysłu, ale z tym koniec. Teraz niech sam wypije piwo, którego naważył. Patrzę na niego. On przygląda mi się z dziwnym wyrazem twarzy. Robię krok w tył żeby się od niego odsunąć. Wellinger robi krok w przód. Chcę się cofnąć, ale za mną jest już tylko ściana. Czuję jak moje serce zaczyna bić szybciej. Boję się, bo wiem jak to się skończy. Przerabiałam to już z Michaelem. Andreas staje na przeciwko mnie, zamykam oczy w nadziei, że ten zrozumie aluzję. Przez kilka sekund słyszę jedynie bicie jego serca, czuję jego ciepły oddech na swoim policzku, a do moich nozdrzy dociera zapach jego perfum. Przełykam ślinę i wtedy dzieje się coś nieprawdopodobnego. Wellinger muska moje usta. Najpierw delikatnie jakby badał grunt. Jestem uwięziona, ale nie czuję żadnego zagrożenia z jego strony. Dopiero kiedy zaczyna coraz śmielej sobie poczytać przytomnieje i odpycham go od siebie. Ja taka nie jestem, nie jestem jak Lisa. Zaciskam dłonie w pięści i posyłam w kierunku Wellingera pełne pogardy spojrzenie.
- Jeśli jeszcze choć jeden raz spróbujesz mnie dotknąć to zdjęcie, które Ci zrobiłam wyląduje na moim fejsbuku, instagramie, Twitterze i każdym innym portalu społecznościowym, który tylko uda mi się znaleźć. - mówię ze łzami w oczach. - Jeśli przypadkiem spotkamy się na ulicy, to bez słowa przejdziesz na drugą stronę. - ściągam rękawiczki i rzucam nimi w chłopaka. Wybiegam z łazienki, porywam swoją kurtkę i plecak i wsiadam na rower. Wellinger wrzeszczy coś, ale kompletnie nie interesuje mnie co ma do powiedzenia.


Pół godziny później chowam swój rower do garażu. Po drodze dostałam chyba z tuzin wiadomości, ale nie mam najmniejszego zamiaru ich czytać.
- Suzanne to Ty? - ledwo zamykam drzwi, a tata już na mnie czeka.
- Tak. Przepraszam za spóźnienie. Miałam coś... do zrobienia. - przez głupotę Wellingera przez ponad trzy godziny latałam z mopem po szkolnym korytarzu i wyręczałam sprzątaczki z ich obowiązków. Rzucam plecak pod stół i z przyklejonym do twarzy uśmiechem wchodzę do sypialni rodziców. Ciężko jest mi patrzeć na mamę. Jest potwornie blada, a worki pod oczami dodają jej lat... Ale nie to było najgorsze.
- Cześć mamuś. - całuję ją w policzek i siadam na krzesełku, które podsunął mi tata. Łapię mamę za rękę i głaszczę ją po policzku. Lekarze dali nam bardzo jasno do zrozumienia, że mama nie przeżyje nawet miesiąca. Postanowiliśmy zabrać ją ze szpitala i zaopiekować się nią. Nadal nie dociera do mnie, że jutro może już nie być. Zagryzam mocno dolną wargę, by powstrzymać łzy cisnące mi się do oczu.
- Kochanie. - nawet w obliczu śmierci moi rodzice okazywali sobie tak wiele miłości. - Chcę porozmawiać z Suzanne na osobności. - tata bardzo niechętnie opuścił sypialnię. Zdziwiona patrzę na mamę. - Moja mała kochana Suzanne.
- Już nie taka mała. - próbuję żartować, ale kompletnie nie mam do tego głowy. W głowie nadal mam uśmiech cholernego Wellingera.
- Tak bardzo żałuję, że nie zobaczę jak kończysz szkołę, idziesz na studia. Żałuję, że nie będzie mnie przy Tobie w dniu Twojego ślubu. - oczami wyobraźni widzę siebie w białej sukni. Idę powolnym krokiem przez Kościół po brzegi zapełniony gośćmy. Naszymi. Moimi i... Potrząsam głową i próbuje wymazać z pamięci obraz Andreasa ubranego w czarny, idealnie skrojony garnitur. Uśmiecham się do mamy.
- Będziesz przy mnie zawsze. O tutaj. - kładę jej rękę na swoim sercu.
- Wiem, skarbie. - czuję, że dłużej nie wytrzymam i wybucham płaczem. Wydarzenia dzisiejszego dnia przestają mieć jakiekolwiek znaczenie. Liczy się tylko tu i teraz. - Maleńka, musisz mi coś obiecać. - mówi z trudem, ale nie poddaje się. - Musisz mi obiecać, że nie pozwolisz tacie na życie w samotności. - patrzę na nią zdziwiona. - Ty będziesz potrzebowała matki, a on kobiety, która sprawi, że znowu zacznie żyć pełnią życia.
- Ale mamo... - zaczyna coraz ciężej oddychać.
- Obiecaj. - mówi z trudem i patrzy mi w oczy.
- Obiecuję. - po raz ostatni uśmiecha się do mnie i zamyka oczy. Jej klatka piersiowa przestaje się poruszać. - Tato!! - potrząsam nią, ale nie reaguje. - Tato!! - kiedy wchodzi do pokoju leżę na łóżku i przytulam się do mamy. Dopiero wtedy dociera do mnie, że teraz już nic nie będzie takie jak kiedyś. Czuję jak moje serce krwawi, jestem zła na los i w duchu klnę jak szewc. - Dlaczego musiał zabrać akurat ją? - wpadam w ramiona taty i ponownie zanoszę się płaczem. 

Mam szesnaście lat, właśnie straciłam ukochaną mamę i... kompletnie nie wiem, co będzie dalej?
Telefon, który nadal tkwi w mojej kieszeni brzęczy jak oszalały. Jeszcze mocniej przytulam się do taty i ze łzami w oczach spoglądam w stronę łóżka, na którym leży mama. - Wygląda jakby spała. - mówię bardziej do siebie niż do niego. - Jakby spała. - powtarzam tylko i osuwam się na podłogę.


***

- Wellinger, do cholery pośpiesz się. - słyszę w jej głosie, że zaczyna się niecierpliwić. Patrzę na nią i zastanawiam się dlaczego po raz kolejny wzięła na siebie część mojej winy? Przecież to nie ona pomalowała tę głupią ścianę. Wpatruje się w nią z delikatnym uśmiechem, a w mojej głowie rodzi się głupi pomysł. Naprawdę głupi, najgłupszy na jaki mogłem wpaść.
- Suz... - krzywi się słysząc to zdrobnienie. - Wrzuć na luz. Przynajmniej masz okazję spędzić ze mną trochę czasu sam na sam. - dopiero po chwili dociera do mnie, gdzie się znajdujemy. Podwijam rękawy bluzy i wracam do przerwanej przed momentem czynności.
- W całkiem romantycznej scenerii. - słyszę jej kroki. Nie mam pojęcia, że stoi za mną dopóki nie słyszę charakterystycznego dla robienia fotek kliknięcia. Odwracam się w jej stronę.  - Teraz mam coś, czego zazdrościć mi będzie każda laska ze szkoły. - Suzanne pokazuje mi zdjęcie i natychmiast chowa swój telefon do kieszeni. - Mam dowód na to ile wielmożny pan Andreas Wellinger wkłada wysiłku w czyszczenie szkolnych toalet.
- Bawi Cię to? - pytam poirytowany.
- Pragnę zauważyć, że jesteśmy tutaj tylko i wyłącznie z Twojej winy, ty baranie. 
- Nie jestem baranem, tylko panną. - Suz patrzy na mnie z politowaniem i szeroko otwartymi ustami. - To taki znak zodiaku. - usprawiedliwiam się.
- Yhym. - kiwa jedynie głową i wraca do mycia podłogi. Próbuję zebrać się na odwagę żeby się odezwać. Podnoszę się z kolan i staję na przeciwko niej.
- Andi, kochanie jesteś tu? - widzę jej kpiący uśmiech i szlag mnie trafia.
- Twoja ładniejsza połówka właśnie zrozumiała, że gdzieś się zgubiłeś. Będąc na Twoim miejscu umyłabym ręce zanim jej dotkniesz. Najlepiej w środku odkażającym. - nie wiele myśląc wpycham ją do najbliższej kabiny i zamykam za nami drzwi.
- Co Ty do cholery... - zakrywam jej usta dłonią w nadziei, że Lisa nas nie znajdzie i sobie pójdzie. Czuję jej zęby na swoim palcu i klnę cicho pod nosem. Dopiero kiedy mam pewność, że znowu zostaliśmy sami wypuszczam ją z kabiny. Widzę, że jest wściekła. Gdyby wzrok mógł zabijać pewnie leżałbym już trupem. Dostrzegam jej zaciekawione spojrzenie. Cofa się. Robię krok w jej stronę. Na jej twarzy maluje się zdumienie, gdy orientuje się, że nie ma gdzie uciec
- Nie Andreas. - wewnętrzny głos próbuje przemówić mi do rozsądku. - Ona spotyka się z Michaelem. Z tego będą same kłopoty. - ignoruje go. Czuję jak moje serce zaczyna szybciej bić. Suzanne zamyka oczy, a ja mam wrażenie jakby czas zatrzymał się w miejscu. Bez chwili zawahania muskam jej usta swoimi. Nie chcę się śpieszyć. Mam ochotę płakać ze szczęścia kiedy oddaje mi pocałunek. Nie wiedzieć czemu nagle odsuwa się ode mnie i rzuca w moim kierunku pogardliwe spojrzenie.
 - Jeśli jeszcze choć jeden raz spróbujesz mnie dotknąć to zdjęcie, które Ci zrobiłam wyląduje na moim fejsbuku, instagramie, Twitterze i każdym innym portalu społecznościowym, który tylko uda mi się znaleźć. - mówi ze łzami w oczach. - Jeśli przypadkiem spotkamy się na ulicy, to bez słowa przejdziesz na drugą stronę. - ściąga rękawiczki i rzucam nimi we mnie. Odwraca się na pięcie i wybiega z łazienki. 
- Suzanne, zaczekaj. - wybiegam za nią, ale nigdzie jej nie ma. Zastanawiam się nad tym, gdzie popełniłem błąd? Co zrobiłem źle? 

Wszelkiego rodzaju próby kontaktu z Suzanne nie przynoszą żadnego rezultatu. Po karze narzuconej przez dyrektora wracam do domu. Nadal myślę tylko o tym cholernym pocałunku. Już z daleka dostrzegam Lisę, która dosłownie czai się pod furtką prowadzącą do mojego domu. 
- No dobra Wellinger. Teraz albo nigdy. - mówię do siebie i przyspieszam. Staję przed nią i.. całkowicie opuszcza mnie odwaga. Lisa rzuca  mi się na szyję i cicho szlocha. Dochodzę do wniosku, że nigdy nie zrozumiem dziewczyn.
- Słyszałeś już? To takie okropne. Nie wiem jak ona sobie teraz poradzi. Sama z ojcem? - to w końcu sama czy z ojcem? - Biedna Suzanne. - na wzmiankę o Schuster odrywam od siebie Lisę i patrzę na nią z szeroko otwartymi ustami. 
- A co ona ma z tym wspólnego? I o czym w ogóle mówisz? - mam nadzieję, że nie zauważyła mojego zdenerwowania.
- No jak to co? Na jakim świecie Ty żyjesz? Treningi już kompletnie wyżarły Ci mózg? - a niby jakim cudem, ja się pytam do cholery?  - Andi powinieneś się w końcu ogarnąć. - taki własnie mam zamiar.  - Mama Suzanne zmarła kilka godzin temu. Całe miasto o tym huczy, ale Ty jak zwykle.. - przestałem słuchać jej paplaniny. Myślałem jedynie o tym, co musi teraz przeżywać Suzanne. Nie ma co, wybrałem sobie idealny moment na amory. Po tym co mi dzisiaj powiedziała, to nawet nie ma szans na polubowne załatwienie naszej "sprawy". Jakimś cudem udaje mi się wygonić Lisę do domu. Wyciągam swój telefon i po raz kolejny próbuję dodzwonić się do Suz. Natychmiast włącza się poczta. Teraz mam pewność, że skończyło się to, co na dobrą sprawę nawet się nie zaczęło...


szablon wykonany przez oreuis
szablon wykonany przez oreuis