niedziela, 22 kwietnia 2018

I. Miłość? Miłość to choroba. Z tego należy się leczyć.

"Nie można wyleczyć każdej tęsknoty,
ale można nauczyć się z nią żyć."


~Suzanne~

- Ty oszalałaś? - z szerokim uśmiechem wpatruję się w Fabienne. - Masz gorączkę? Czekaj, sama sprawdzę. - podchodzi do mnie i przykłada swoją dłoń do mojego czoła.
- Weź przestań. - odsuwam się i siadam na stołeczku. - Myślałam, że będziesz się cieszyć? Skakać pod sam sufit i gratulować, a nie sugerować mi szaleństwo. - z zachwytem pokazuję jej pierścionek zaręczynowy, który kilka dni temu dostałam od Michaela. - Pamiętasz jak zawsze marzyłyśmy o tym, że jesteśmy siostrami? Teraz w końcu nimi będziemy. - podchodzę do niej i daję jej prztyczka w nos. - No już, wiem że się cieszysz.
- Nie, nie wierzę, że się zgodziłaś. Suz on na Ciebie nie zasługuje. - patrzy na mnie i jakoś dziwnie wywraca oczami. - Ty chyba nie jesteś... no wiesz w ciąży? - ręce mi opadają.
- Pogięło Cię już do reszty? Żeby być w ciąży to najpierw musiałabym pójść z nim do łóżka, tak? - Fabienne otwiera szeroko usta. W końcu chwila błogiego spokoju. Po pół minucie, kiedy minął już pierwszy szok panna Hoffmann nakręca się na nowo. Zaczyna gestykulować i niewiele brakuje żebym dostała porządnego lewego sierpowego. Oddalam się i z z dezaprobatą kiwam głową. - Co? Ty i mój brat jeszcze ze sobą nie spaliście? - zaczyna chichotać.
- I zdecydowanie wolałbym żeby tak pozostało jak najdłużej. - Fabienne robi się czerwona na twarzy. 
- Cześć tato. - wpadam w jego ramiona i przytulam się do niego. - Tęskniłeś? - całuję go w policzek.
- Dzień do.. dobry. A właściwie to do widzenia. - moja przyjaciółka zabiera swoje rzeczy i czerwona jak burak dosłownie ucieka z naszej kuchni.
- Myślałem, że zostaniesz z nami na obiedzie. - tata celowo robi jej na złość. Wiem, że jej nie lubi, ale toleruje ją ze względu na mnie. - Teraz nareszcie czuję się jak w domu. - przyglądam mu się przez kilka sekund. Odrobinę posiwiał. Mam wrażenie jakby nie było ze dwadzieścia, a nie zaledwie pięć lat.
- Dobrze w końcu wrócić na stare śmieci. - mówię bardziej do siebie niż niego. - Byłam na cmentarzu. - nadal na samą jedynie myśl o mamie robi mi się cholernie smutno. Minęło już trochę czasu od kiedy zmarła, ale ja nadal nie umiem się z tym pogodzić. - Zaniosłeś jej świeże kwiaty. - rozklejam się na dobre. - Bardzo mi jej brakuje.
- Wiem, kochanie. Mnie też. - czuję się samotna. Nawet obecność Michaela nie jest w stanie zapełnić tej pustki, która we mnie siedzi. Wielokrotnie próbowałam się przemóc i opowiedzieć mu wszystko, ale on nigdy nie potrafił słuchać.
- Michael mi się oświadczył. - mina taty nie zwiastuje niczego dobrego. - Zgodziłam się zostać jego żoną. - pokazuje mu pierścionek, ale wiem, że nie jest tym zachwycony. Nigdy nie darzył go sympatią.
- Jesteś dorosła. - serio? Tylko tyle? - Może wyskoczymy na obiad gdzieś na miasto? - spodziewałam się bardziej entuzjastycznej reakcji.
- Jasne, tylko się odświeżę, - wchodzę do swojego pokoju. Rozglądam się wokół, wszystko leży, tak jak zostawiłam. Zdjęcie mamy stoi na swoim miejscu, podchodzę i biorę fotografię do ręki. Gładzę kciukiem jej uśmiechniętą twarz i mocno zaciskam powieki. Obiecałam jej, że zaopiekuję się tatą i nie pozwolę mu na życie w samotności. Minęło już tyle czasu, a ja nadal nie dotrzymałam tej obietnicy. Powrót do domu przywołał wiele wspomnień, nie tylko tych dobrych. Myślałam, że czas, który upłynął sprawi, że zapomnę o jego cudownym uśmiechu. Doskonale zdaję sobie sprawę z mojej słabości. Ma nawet swoje imię, nazwisko i konkretną twarz. Zamykam oczy i niemal natychmiast go widzę.Ten jeden jedyny raz, kiedy mnie pocałował wystarczył, bym przepadła z kretesem...
- Suz, zapomnij o nim. Nie masz szesnastu lat i Wellinger już nie zawróci Ci w głowie. - mruczę pod nosem i zaczynam bawić się pierścionkiem. Przez te wszystkie lata jakoś udawało mi się o nim nie myśleć. Skupiłam się na nauce, na pracy i na moich relacjach z Michaelem. Owszem było ciężko, ale nie umiałam inaczej. Po dziesięciu minutach schodzę na dół i wspólnie z ojcem wychodzimy z domu. Wracają wspomnienia, szczególnie kiedy przechodzimy obok mojej starej szkoły. Wiem, że tata nie jest zachwycony moimi zaręczynami. Zastanawiam się nad powiedzeniem mu prawdy, ale w końcu rezygnuję z tego pomysłu i w milczeniu przemierzamy kolejne metry. Nagle moje serce, zupełnie bez powodu zaczyna bić jak oszalałe. Zatrzymuję się i próbuję złapać oddech. 
- Suz, wszystko w porządku? - powtarzam sobie, że muszę się uspokoić inaczej tata zacznie zadawać pytania, a ja nie jestem gotowa udzielić mu na nie odpowiedzi.
- Tak, po prostu jestem zmęczona. Dawno nie jechałam samochodem tyle godzin. - uśmiecham się do niego w nadziei, że uwierzy w moje tłumaczenia. Czuję ulgę kiedy uśmiecha się do mnie i pomaga mi iść dalej. Wiem, że oszukiwanie go nie przyniesie nic dobrego, ale nie potrafię stanąć przed nim i... - Tato muszę Ci o czymś powiedzieć. - zatrzymuję się i patrzę mu w oczy. Nie wiem czy naprawdę powiedziałam to na głos? Biorę głęboki oddech i powoli wypuszczam powietrze z płuc. - Jestem... - nie umiem, cholera nie potrafię. - Jestem.. - zaczynam od początku, ale coś nie pozwala mi kontynuować. Już wiem, że wybrałam zły moment. Ostatkiem sił podchodzę do stojącej nieopodal ławki. Widzę jego smutne oczy i zatroskaną twarz. Wiem, że swoją chorobą przysporzę mu tylko kolejnych zmartwień. 

- Czy to już? Czy ja umrę? - pytam kobietę stojącą obok. 
- Suzanne to nie jest Twój czas. - patrzę w jej oczy, tak znajome i cudownie błękitne.
- Mamo? Mamusiu. - kobieta patrzy na mnie i uśmiecha się szeroko.
- To nie jest Twój czas. - znika. Zostaję sama. Zupełnie sama.

Budzę się w nieznanym pokoju. Ściany pomalowane są na biało, a od samego zapachu zbiera mi się na wymioty. Wiem, że dopiero teraz zaczną się pytania. Kolejne kłamstwa nie sprawią, że moja choroba zniknie. Muszę stawić czoła tej sytuacji i najdelikatniej jak się da wyjaśnić tacie powody mojej decyzji.
- Miło, że w końcu postanowiła Pani do nas dołączyć. - do mojej sali wchodzi ubrany w śnieżnobiały fartuch mężczyzna. Wygląda na około pięćdziesiąt lat. Uśmiecha się przyjaźnie, ale po chwili poważnieje.
- Stęskniłam się za bólami głowy. - próbuję żartować, ale mina lekarza sprawia, że uchodzi ze mnie całe powietrze. Przełykam ślinę i w napięciu czekam na wyrok. Jeden już znam, pora no kolejny cios.
- Żarty się Pani trzymają. - mężczyzna siada na krzesełku, poprawia swoje okulary i patrzy na mnie. Czuję się jak niesforne dziecko, które w strachu przed karą kuli się gdzieś w kącie pokoju. - To nierozsądne moja panno.
- Nie jestem panną tylko bykiem. - zakrywam usta dłonią byle tylko nie zaśmiać się, bo to byłoby nie na miejscu. - Przepraszam, po prostu.. sytuacja w jakiej się znalazłam coś mi przypomniała. Obiecuję, że koniec z żartami. - podnoszę w górę rękę. - Słowo harcerza.
 - Skoro już omówiliśmy wszystkie mało ważne tematy to może pora skupić się na tych poważnych rzeczach.
- Kiedy będę mogła stąd wyjść? - zachowuję się jak niewychowana gówniara. Mama nigdy by mi na to nie pozwoliła.
- No tak, to również ważne zagadnienie. Jeśli to pilne może Pani opuścić szpital już dzisiaj, ale odradzałbym.
- Panie doktorze ja wiem, co mi dolega. Znam rokowania i możliwości jakie niesie za sobą współczesna medycyna. Chodzi o to, że z własnej woli zrezygnowałam z leczenia. - moja wypowiedź go szokuje. - Trochę się na tym znam, dużo zdążyłam się dowiedzieć od dnia diagnozy. Przez ponad rok guz się nie powiększył...
- Ale również nie pomniejszył. - wtrąca się, co strasznie mnie irytuje. Wzdycham cicho.
- Tak to prawda. Pan doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że operacja nie wchodzi w grę. Ja nie godzę się na chemię i tu pojawia się problem. Z tej sytuacji nie ma dobrego wyjścia. Chcę wrócić do domu i z najbliższymi spędzić tę resztę czasu, która mi została. - ciche pukanie do drzwi całkowicie wybija mnie z rytmu. Kompletnie zapomniałam o tacie czekającym na korytarzu. Modlę się w duchu, aby nie okazało się, że lekarz o wszystkim mu powiedział.
- Tato nie musiałeś zostawać. Pan doktor powiedział, że za chwilkę mnie wypiszą. - patrzę błagalnym wzrokiem na mężczyznę siedzącego przy moim łóżku. Wystarczy jedno jego słowo i wszystko posypie się jak domek z kart.
- Tak, Pańska córka może wrócić dzisiaj do domu. - nawet nie mam odwagi spojrzeć mu w oczy. - Prosiłbym jednak o jeszcze kilka minut rozmowy w cztery oczy. - tata uśmiecha się do mnie i wychodzi z sali. - Rozumiem, że Pani ojciec nie wie o chorobie? - przytakuje mu. - Musi Pani wiedzieć, że prędzej czy później wszystko się wyda. To nie kłopotliwe przeziębienie, na Boga. Potrzebuje Pani leków i stałej opieki.
- Proszę sobie darować ten wykład. Jestem naprawdę wdzięczna za troskę, ale nie zmienię zdania. Nie mam zamiaru się truć, bo to i tak w niczym mi nie pomoże. - nasza rozmowa pozostawia po sobie jedynie niesmak. Rozumiem go, ale wiem, że dla mnie nie ma już ratunku. Po dwóch godzinach wychodzę ze szpitala. Zerkam ukradkiem na tatę.
- No dobra. Wiem, że coś Cię męczy. - pomimo długiej rozłąki nie straciłam swojego szóstego zmysłu i nadal potrafię czytać z niego jak z otwartej księgi.
- Pewnie nie pamiętasz, ale Twoja mama też miewała takie ataki. Mdlała bez powodu i lekarze nie potrafili powiedzieć co jej jest. - zatrzymuję się. Tata robi to samo. Bierze mnie za rękę i patrzy mi w oczy. - Zrób coś dla mnie. Pójdź na badania. Tak dla pewności. Straciłem już Twoją mamę, gdybym jeszcze miał stracić Ciebie... - wiem, że jest mu ciężko.
- Tatusiu nie stracisz mnie. Obiecuję. - wiem, że to jedna z tych obietnic, których nie będę mogła dotrzymać. W milczeniu przemierzamy resztę drogi do domu. Czuję się źle, cholernie źle. Boję się, że kiedy przyjdzie mój czas tata nie poradzi sobie z bólem. Śmierć mamy go załamała, wiem to. Przysięgłam jej, że nie pozwolę mu się zestarzeć w samotności. Bóg mi świadkiem, że akurat tej obietnicy dotrzymam,


~Andreas~

Wiedziałem, że moja wyprowadzka nie spodoba się mamie, ale nie spodziewałem się aż takiego sprzeciwu z jej strony. Stoję na środku kuchni i zastanawiam się jak w ogóle doprowadziłem do tej chorej sytuacji? 
-Nigdzie się nie wyprowadzasz. - stanowczy ton mamy jeszcze bardziej potęguje moje zdenerwowanie. - Dzwonię po ojca. - wyciąga swój telefon i wybiera numer do taty. W kilku zdaniach streszcza mu problem i rozłącza się. - Dlaczego nie zapytałeś nikogo z nas o zdanie? - wzdycham cicho i wbijam wzrok w podłogę.
- Ty i tata też nie pytaliście nas o zdanie jak chcieliście się rozwieść. - Julia i Tanja wpatrują się we mnie z szeroko otwartymi ustami. - Nie udawajcie, że to samo nie chodzi Wam po głowie. - irytuje się, bo przez ostatnie kilka miesięcy ciągle tylko lamentują, a gdy mają okazję wyrazić swoje zdanie to chowają głowy w piasek.
- Nasz rozwód to nie jest Wasza sprawa. - patrzę na mamę i nie wytrzymuję.
- To nie jest nasza sprawa? Nie zauważyłaś, że nasz świat też się zawalił? My też musimy przywyknąć do nowej sytuacji i dzielić swój czas między byciem z Tobą, a byciem z tatą. - widzę, że to co mówię sprawia jej ból, ale to nie ja zacząłem tę kłótnię.
- Jesteśmy z ojcem dorośli. - serio? tylko tyle?
- W takim razie wprowadźmy w tym domu nową zasadę? Jesteś dorosły - rób co chcesz bez konsultowania tego z resztą rodziny. - moje siostry podchodzą do mamy i próbują ją uspokoić.
- Andreas. - Tanja patrzy na mnie groźnie, a Julia kurczowo trzyma się mamy.  - Nie masz prawa tak mnie traktować. Wszystko robimy dla Waszego dobra.
- Dobra? Robicie to dla naszego dobra? A co jest dobrego w tym, że mój własny ojciec musi umawiać się ze mną na spotkania, bo nie pozwalasz mu tu przychodzić? - słyszę samochód, który parkuje pod naszym domem i już wiem, że prawdziwa kłótnia dopiero się zacznie. - Nie zmienię zdania. Dzisiaj wyprowadzam się do Marcusa. - odwracam się i tak szybko jak to tylko możliwe wychodzę z domu. W drzwiach wpadam na ojca, ale nie mam nastroju na kolejne utarczki słowne. Jestem zły na siebie, bo dałem się sprowokować. Wiem, że przesadziłem, bo problemy rodziców trwały już od dłuższego czasu i chyba rozwód był najrozsądniejszym wyjściem z tej sytuacji, ale boli mnie to, że nie porozmawiali najpierw z nami. Julka i Tanja jakoś przywykły do nieobecności taty, ale mnie przychodzi to z ogromnym trudem. To dzięki niemu zacząłem skakać. To on woził mnie na treningi, jeździł na zawody i dopingował mnie na każdym kroku. Teraz muszę umawiać się z nim z tygodniowym wyprzedzeniem. Ukrywam przed mamą i siostrami, że ojciec ma kogoś. Widzę, że zaczął o siebie bardziej dbać. Unika pewnych tematów i nie pozwala na spotkania w swoim mieszkaniu. Nie jestem głupi, poza tym umiem dodać dwa do dwóch. Wyprowadzka z domu nie jest żadnym kaprysem zepsutego dzieciaka. Chcę w końcu zacząć żyć na własny rachunek. Nowe życie powinienem zacząć od zakończenia znajomości z Lisą. Związek z nią to totalna klęska. Niby jesteśmy razem od ponad pięciu lat, ale wiem, że nie tego oczekuję od życia. Ona kompletnie nie rozumie moich potrzeb. Nie akceptuje moich znajomych. Nie zna mnie tak dobrze jak się jej wydaje. Wyjmuję z kieszeni swój telefon i odblokowuję go. Jak urzeczony wpatruję się w rozpromienioną twarz Suzanne. Wracam myślami do dnia, w którym straciłem ją bezpowrotnie. Informacja o jej zaręczynach też nie wpłynęła zbytnio na poprawę mojego samopoczucia. Nie rozumiem jakim cudem zdobył ją ktoś taki jak Michael Hoffmann? Wystarczy, że zamknę oczy i widzę ją taką roześmianą, z zaróżowionymi od mrozu policzkami i ustami wprost stworzonymi do całowania. Pamiętam jak delikatnie zagryzała dolną wargę, gdy intensywnie nad czymś myślała. Do dzisiaj nie wiem jak to możliwe, że pozwoliłem jej zniknąć? Wiele razy chciałem zapytać trenera o to, co u niej słychać. Niestety odwaga opuszczała mnie tak szybko jak szybko pojawiła się chęć rozmowy o Suzanne. Zdawałem sobie sprawę z własnych słabości. Ta najpoważniejsza miała imię, nazwisko i najcudowniejsze oczy jakie kiedykolwiek widziałem.

***

Jestem Wam winna wyjaśnienia.
Nie będę się zagłębiać w moją historię, bo to nie ma sensu i nikomu w niczym nie pomoże.
Wszystkie blogi, włącznie z tymi zakończonymi, zostały usunięte. Biblioteka również. 
Zostawiłam zaledwie dwa opowiadania, to na którym obecnie się znajdujemy oraz bez względu na to, jak źle jest w danym momencie, to tylko moment. Nie potrafię powiedzieć czy kiedykolwiek wrócę do " 7 strefy", mam jednak nadzieję, że nadal będziecie zaglądać na moje blogi.
Ostatnio kiepsko z moją weną, a brak komentarzy i odwiedzin dodatkowo wpłynął na moja decyzję i usunięciu pozostałych blogów. Nie mam do nikogo pretensji, bo wiem, że każdy ma swoje życie, problemy i w ogóle, wiem jak jest.
Zawiodłam Was, wiem o tym. Przede wszystkim jednak zawiodłam siebie i to naprawdę do bani uczucie.
Cóż mi więcej pozostało... mam nadzieję, że przypadnie Wam do gustu to opowiadanie. Jeśli jednak nie dajcie znać od razu, bo pisanie dla siebie samej to kompletnie nie moja bajka. 
szablon wykonany przez oreuis
szablon wykonany przez oreuis