niedziela, 16 września 2018

VIII. Punkt widzenia zależy z reguły od punktu siedzenia.

~ Suzanne ~

Nie cierpię szpitali. Na samą myśl o tym, że muszę w nim spędzić więcej niż kilka godzin robi mi się słabo. Najgorsze w tym wszystkim jest jednak to, że za trzy dni znowu będę zdana tylko i wyłącznie na siebie. Wiem, że nie mam prawa wymagać od najbliższych żeby zrezygnowali ze swoich marzeń tylko dla mojego widzi mi się. Cholernie trudno pożegnać się z ukochaną osobą kiedy masz świadomość, że możesz jej już więcej nie zobaczyć. Dzień przed wylotem taty i kadry na Igrzyska był dla mnie trudny. Nie dość, że mogłam spędzić z Andreasem zaledwie kilka godzin to jeszcze panuje pomiędzy nami strasznie dziwna atmosfera. Nie rozumiem jego zachowania, a nie mam odwagi zapytać o co chodzi. 
- Dobrze się czujesz? - jego słowa wytrącają mnie odrobinę z równowagi. - Jesteś strasznie milcząca.
- Ja? To Ty od kiedy przyszedłeś zgrywasz obrażoną księżniczkę. - znowu to robię. Odpycham od siebie ludzi, którzy się o mnie martwią. - Przepraszam. Mam już dosyć szpitala i tych wszystkich badań, które zlecił Flo... Wolfe. - wiem, że drażni go moja zażyłość z Florianem. - Zupełnie jakby wiedział czego szuka, ale nie umiał tego znaleźć. - Andreas siada na łóżku i patrzy mi w oczy. - Boję się. - mówię ledwo słyszalnym głosem.
- Kochanie wszystko będzie w porządku. 
-A jak nie będzie? Jeśli naprawdę coś znajdzie? - czekam w napięciu na jego odpowiedź.
- To wtedy sobie z tym poradzimy. - powinnam mu powiedzieć czy nie? Patrzę na niego i dochodzę do wniosku, że nie mowy o tym bym wyznała mu prawdę. - Pamiętaj, że coś Ci obiecałem. A ja nie łamię obietnic.
- Zapamiętam. - do sali wchodzi mój tata i wyprasza Andreasa na korytarz. 
- Jeszcze tu wrócę. - Wellinger całuje mnie w czoło i wychodzi z sali.
- Tato? - widzę, że jest zdenerwowany. Czyżby Wolfe w końcu powiedział mu o tym, że umieram?
- Suz mam do Ciebie prośbę. Tylko najpierw wysłuchaj mnie do końca, a dopiero później daj mi jasną odpowiedź. Dobrze? - kiwam głowa na znak, że rozumiem. - Claudia... to znaczy jej ciąża jest zagrożona. - już dawno nie widziałam go w takim stanie. - Chciałbym żebyś zajrzała do niej od czasu do czasu. Pomogła z zakupami, czasem zabrała Philipa na spacer. Wiem, że proszę o wiele, ale...
- Tato to również moja rodzina. Jeśli to sprawi, że będziesz spokojniejszy to może... - w mojej głowie powstał pewien plan. Pewnie nie idealny, ale to według mnie najrozsądniejsze rozwiązanie. - ... Claudia powinna wprowadzić się do nas. Dom jest duży i raczej nie wchodziłybyśmy sobie w drogę. A poza tym miałabym na nią oko przez cały ten czas kiedy Ciebie nie będzie w pobliżu.
- Zrobiłabyś to dla mnie? - widzę, że jest zaskoczony.
- Dla Ciebie, dla niej i dla siebie. Wiem, że mama nie chciałaby żebyś był sam. Wiem też, że nie wybaczyłaby mi gdybym w ten czy w inny sposób stanęła na drodze do Twojego szczęścia. - tata zaskakuje mnie coraz bardziej. Pochyla się nade mną i całuje w czoło.
- Mama byłaby z Ciebie dumna. - wzruszam się słysząc te słowa. W rogu pokoju, na krzesełku zajmowanym zwykle przez Andreasa dostrzegłam znajomą postać. Mama uśmiecha się do mnie.
- Zawsze byłam z Ciebie dumna, kochanie.
- Bardzo mi jej brakuje, ale chcę żebyś był szczęśliwy. Jestem dorosła, ale zawsze będziesz moim bohaterem. - rozmawiamy jeszcze kilka minut do czasu aż Andi nie wytrzymuje i wparowuje do sali.
- Przepraszam, ale mam jeszcze tylko kilka minut i chciałbym się pożegnać. - tata przewraca oczami i ponownie całuje mnie w czoło.
- Kocham Cię tatusiu. - szepczę mu do ucha. - Będę trzymała kciuki. Najmocniej jak potrafię. - w końcu zostajemy z Andreasem sami.
- Musisz mi obiecać, że będziesz o siebie dbała. Jakby tylko coś się działo masz natychmiast dzwonić do mojej siostry, rozumiesz? - przez kilka minut wymienia kolejne punkty zupełnie jakby ułożył to sobie w głowie.
- Mam to notować? - wiem, że się o mnie martwi, ale akurat Tanja zna moją sytuację o niebo lepiej od niego.
- Mówię poważnie. Jak wyjdziesz ze szpitala masz do mnie zadzwonić. Chcę znać wszystkie wyniki. - najchętniej zatrzymałabym go przy sobie i nie pozwoliła mu nigdzie jechać. Wiem jednak, że taka szansa może się już nigdy nie pojawić.
- Obiecuję. - pożegnań też nie lubię. Bardziej od szpitali. I szpinaku.

dwa dni później...

- Nie wiedziałam, że można mieć aż tyle ubrań. - o dziwo Claudia i ja bardzo szybko znalazłyśmy wspólny język. Łapię się nawet na tym, że w sumie to ona i tata nawet do siebie pasują. Powoli przyzwyczajam się do myśli, że nie jestem już tylko ja i tata. Za kilka tygodni "nasza" rodzina powiększy się o kolejną osobę. - A ta sukienka po prostu wymiata. - patrzę z zachwytem na długą czerwoną kieckę, którą próbuję spakować do kartonu. - Mama nigdy się w takie nie ubierała. - podnoszę głowę i natrafiam na smutne spojrzenie Claudii. - Przepraszam, paplam od rzeczy. - podchodzę do niej i przytulam się. Przez kilka sekund Claudia nie wykonuje żadnego ruchu, ale po upływie około pół minuty czuję jej dłonie na moich plecach. - Cieszę się, że tata ułożył sobie życie. - mówię po chwili. - Nie chcę żeby został sam, kiedy ja odejdę. - wiem, że znowu powiedziałam o słowo za dużo. - To znaczy kiedy się wyprowadzę. To właśnie chciałam powiedzieć. - dodaję szybko i wracam do pakowania. Mój wzrok pada na fotografię młodej dziewczyny.- To Ty? - wskazuję na zdjęcie i w napięciu czekam na odpowiedź.
- Nie. To moja siostra, Marissa. Śliczna, prawda? - kiwam głową nadal wpatrując się w jej uśmiechniętą twarz. - Miałaby dzisiaj dokładnie tyle lat co Ty, Suzanne. Jestem pewna, że zaprzyjaźniłybyście. Na pewno. - dodaje po chwili i sięga po ramkę, która przykuła moją uwagę.
- Miałaby? - czuję, że rozmowa o siostrze sprawia jej ból, ale jestem cholernie ciekawa powodów jej odejścia.
- Tata nie mówił Ci nigdy jak się poznaliśmy? - Claudia siada na łóżku nadal wpatrując się w fotografię.
- Nie. W sumie to jakoś nie było okazji o to żeby go w ogóle zapytać. Byłam zła na niego, że mnie okłamał. I, że zdradzał mamę. - dodaję szeptem.
- To wszystko nie powinno tak wyglądać. Od bardzo dawna prosiłam Wernera o to, by powiedział Ci prawdę. Nie jesteś już dzieckiem i wydaje mi się, że masz prawo o wszystkim wiedzieć. - zajmuję miejsce obok niej i z uwagą słucham jej opowieści. - Marissa miała piętnaście lat kiedy zdiagnozowana u niej guza mózgu. Na początku nikt z nas nawet nie miał pojęcia o tym, że coś takiego mogłoby rozwijać się u młodej osoby. Polubiłabyś ją. Była taka podobna do Ciebie. Wszędzie jej było pełno, zawsze chętnie pomagała innym, udzielała się społecznie. Pewnego dnia podczas zajęć w szkole nagle straciła przytomność. Została przywieziona do szpitala, w którym wtedy pracowałam. Lekarze zrobili kilka badań i doszli do wniosku, że to po prostu przemęczenie. - w jej oczach widzę smutek. Zaczyna do mnie docierać, że właśnie tak będzie się czuć tata, kiedy to ja odejdę.
- Utraty przytomności to był dopiero początek, prawda? - z własnego doświadczenia wiem, że najgorsze są bóle głowy. I te okropne nudności, które pojawiają się akurat wtedy, gdy nie powinny.
- Niestety tak. Z czasem nasilały się inne objawy. Marissa bardzo często skarżyła się na bóle głowy, które szybko przybierały na sile. Potrafiła godzinami płakać z bólu, a nikomu z nas nie przyszło na myśl, że to może być coś poważnego. Powinnam była od razu zabrać ją do lekarza.
- Nie możesz obwiniać siebie o to, że lekarze popełnili błąd. - patrzę na nią i zastanawiam się jakie to okropne uczucie, kiedy wiesz, że nie możesz pomóc najbliższej osobie.
- To nie to samo, kochanie. - słowa matki sprawiają, że na ułamek sekundy tracę czujność.
- Nic nie rozumiesz. To ja popełniłam błąd. To ja zleciłam te wszystkie badania. To ja niczego nie zauważyłam. To ja jej nie pomogłam.
- Nie zawsze da się pomóc. Wierz mi lub nie, ale czasem lepiej żeby ból w końcu zrobił swoje i zabrał nas tam, gdzie go po prostu już nie ma. - zagryzam delikatnie dolną wargę i patrzę jej w oczy. - Wiesz, prawda?
- Tak. Domyśliłam się od razu jak tylko Twój ojciec opowiedział mi o Twoich przypadłościach.
- Więc dlaczego mu nie powiedziałaś? - wiele razy zadawałam sobie to pytanie. Dlaczego właściwie nie powiem mu prawdy? Może wtedy coś się zmieni? Będzie mi lżej na sercu, bo nie będę musiała wymyślać kolejnych kłamstw?
- Bo to nie należy do moich obowiązków. - Claudia ściska moją dłoń. - Nie jesteś już dzieckiem. Sama podejmujesz decyzje i czy się to komuś podoba czy nie, tylko Ty możesz o sobie decydować. Sądzę jednak, że Werner ma prawo poznać prawdę.
- Nadal nie powiedziałaś mi skąd się znacie? - robię co mogę, by zmienić temat, ale Claudia nie daje się nabrać.
- W naszym mieście działała grupa wsparcia. Twoja mama zmusiła go do tego, by tam poszedł. Później również i ona postanowiła wpaść na kilka spotkań. Kiedy zmarła moja siostra, to właśnie Twoja mama przyszła mi z pomocą. Zaprzyjaźniłyśmy się. Czasem miałam wrażenie jakby ona specjalnie zapraszała mnie do siebie akurat wtedy, kiedy w domu był Twój tata. Z czasem, kiedy zaczęło jej się pogarszać, poprosiła mnie o to, bym się nim zaopiekowała po jej śmierci.
- Mi kazała obiecać, że nie pozwolę mu na życie w samotności. - ocieram łzy płynące po moich policzkach. - Boję się, że nie będę miała okazji powiedzieć mu jak bardzo go kocham. Lekarze dawali mi rok. Od tego czasu minęło już ponad osiem miesięcy. - dodaję po chwili. - Jeśli mieli rację to nie mam zbyt wiele czasu na to, by... - nie mam siły kontynuować. Czuję jak coś nie pozwala mi mówić. Ból staje się nie do zniesienia, ale jakimś cudem udaje mi się utrzymać na powierzchni. - Nie.. wiem... jak mam mu o tym powiedzieć. Nie wiem jakich użyć słów żeby opowiedzieć o wszystkim Andreasowi. Co jeśli on wtedy mnie zostawi? To byłoby równoznaczne z moją śmiercią. Wiem, że przez własną dumę straciłam dużo czasu. Nie chcę żeby tata nagle zaczął traktować mnie jak laleczkę z porcelany, która w każdej chwili może się stłuc.
- Suz bez względu na to jaką decyzję podejmiesz pamiętaj proszę, że zawsze możesz do mnie przyjść. Wiem, że nie zastąpię Ci mamy, ale może chociaż spróbuję wysłuchać. - uśmiecha się do mnie. W jej oczach dostrzegam coś znajomego. Coś co sprawia, że czuję się lżejsza, zupełnie jakby moje obawy uleciały gdzieś daleko.
- Dziękuję. - odwzajemniam uśmiech. - Skończmy to pakowanie, bo musimy jeszcze odebrać Philipa od Twojej przyjaciółki. - Claudia kiwa głową i podnosi się z łóżka. Nagle łapie się za brzuch i dosłownie zaczyna krzyczeć z bólu. No tak, jeszcze tego mi brakowało żeby zaczęła rodzić.
- Nie wiem co mam robić?! - panikuję, bo jej krzyki nie zwiastują niczego dobrego. - Musisz się wziąć w garść. - mamroczę sama do siebie. Wyciągam z kieszeni telefon i dzwonię na pogotowie. - Oddychaj, pomoc jest już w drodze. - staram się zachować spokój, ale kompletnie nie wiem, co robić. Mogłam uważać na lekcjach zamiast robić maślane oczy do Andreasa. Po upływie około kwadransa pod domem Claudii zjawia się pogotowie. Lekarz próbuje wyciągnąć ode mnie jakieś informacje, ale ja nic nie wiem.
- Który to miesiąc? - robię wielkie oczy.
- Nie wiem. Siódmy chyba. Może połowa ósmego. - z trudem przypominam sobie słowa taty o terminie porodu. - Mój tata mówił, że ostatnio Claudia miała jakieś problemy i że ciąża podobno jest zagrożona. - lekarz dziwnie mi się przygląda.
- Zabieramy ją. - łzy w oczach Claudii sprawiają, że w pośpiechu pakuję do walizki wszystkie rzeczy, które mogą jej się przydać. Wrzucam do swojej torby jej telefon i zbiegam po schodach.
- Mogę z nią jechać? - nie wiem dlaczego, ale czuję, że powinnam po prostu przy niej być. W końcu obiecałam tacie, że będę miała na nią oko.
- Masz swój samochód?
- Tak.
- W takim razie jedź za nami. W karetce nie ma tyle miejsca. - klnę cicho pod nosem i szperam w kieszeni w poszukiwaniu kluczyków. Po kilku sekundach w końcu udaje mi się je znaleźć. W głowie odhaczam kolejne punkty z listy, które muszę zrobić bezpośrednio po dotarciu na miejsce. W drodze dzwonię do przyjaciółki Claudii i opowiadam jej o wszystkim. Mam szczęście, bo Martha zgadza się na to, by zaopiekować się małym do czasu aż będę mogła go odebrać. Docieram do szpitala zaledwie kilka minut po karetce.
- Musimy zabrać ją na blok. Spadło ciśnienie krwi, a to może zagrażać dziecku. - słysząc te słowa zaczynam rozumieć, ze sytuacja jest poważniejsza niż przypuszczałam.
- Mogę być przy niej? - sama nie wierzę, że to pytanie padło z moich ust.
- Jesteś z rodziny? - jak powiem prawdę to mnie wywalą, a jak skłamię wejdę z nią. Chwila zastanowienia i...
- To moja macocha. - widzę po minie pielęgniarek, że nie wierzą w moją wersję, ale ostatecznie pozwalają mi towarzyszyć Claudii. Widzieliście kiedyś sceny porodów w filmach? To jedna wielka ściema. Claudia tak mocno wbija swoje paznokcie w moją dłoń, że po chwili pojawiają się na niej malutkie ranki, z których zaczyna sączyć się krew. Wiem, że się boi. Widzę to w jej oczach.
- Wszystko będzie dobrze. Malutka urodzi się cała się i zdrowa. - mówię szeptem w nadziei, że moje słowa przyniosą oczekiwany skutek. Claudia co prawda nie wygląda na przekonaną, ale w końcu uspokaja się na tyle, że lekarz może w końcu zająć się nią i małą. To wszystko trwa w nieskończoność. Już nawet ból głowy schodzi na dalszy plan. W duchu modlę się jedynie o to, by Claudii i maleństwu nic złego się nie stało. Tego tata na pewno by sobie nie wybaczył. Nie przeżyłby gdyby którejś z nich coś się przytrafiło. Szczególnie teraz, kiedy jego nie ma w pobliżu. Znieczulenie, które podali Claudii w końcu zaczyna działać. Po kilku minutach słyszę płacz. Jak zahipnotyzowana patrzę na to co robią pielęgniarki. Czuję jak uścisk Claudii słabnie.
- Zabierzcie ją stąd. - krzyki lekarza, szarpanie ze strony pielęgniarek i płacz małej... to wszystko zlewa się w jedno. Zostaje dosłownie wyrzucona za drzwi. Bez żadnego wyjaśnienia. W napięciu czekam na rozwój wypadków. Wyciągam z kieszeni swój telefon i widząc numer taty czuję, że tym razem nie mam najmniejszych szans na pokonanie słabości. Tym razem ból zwycięża, a moje ciało całkowicie poddaje się jego sile.
szablon wykonany przez oreuis
szablon wykonany przez oreuis