~ Suzanne ~
- Dzięki Bogu, obudziłaś się. Michael zaraz tu będzie. - patrzę na nią kompletnie skołowana.
- Co? Jak to zaraz tu będzie? O czym Ty mówisz? - jej mina zbiła mnie z tropu. Dlaczego nie ma przy mnie Tanji? Co tu jest grane? I skąd to przeklęte brzęczenie?
- Brandt musiał reagować szybko. - nadal nic z tego nie rozumiem.
- Co z... - próbuję sobie przypomnieć odpowiednie imię, ale nie potrafię. Zaczynam panikować, ale udaje mi się to ukryć przed Fabienne.
- Masz na myśli Twojego tatę? - kiwam delikatnie głową i posyłam w jej kierunku krzywy delikatny uśmiech.
- Co tu się do cholery dzieje? - pytam samą siebie i próbuję sobie przypomnieć, co się stało. Dlaczego po raz kolejny wylądowałam w szpitalu i kim do diabła jest Brandt??
- Zaczęłaś coś mówić o jakimś Bra.... - widzę jej zdziwione spojrzenie, ale kompletnie mnie to nie rusza. Gdzie jest Wolfe? - Gdzie ja jesten? - ściany niby wydają mi się znajome, ale to chyba normalne, że w każdym szpitalu są białe...
- Suzanne wszystko w porządku? Może zawołam lekarza? - znowu to przeklęte brzęczenie.
- Nie, nie musisz nikogo wołać. Powiedź mi tylko, gdzie jestem. - przełykam ze zdenerwowania ślinę, bo nic nie trzyma się kupy.
- Jesteś w klinice w Berlinie. - jej głos jest bardzo stanowczy. Opanowany. Czego nie można powiedzieć o mnie.
- Ale... jeszcze kilka godzin temu byłam w domu. Jakim cudem... - nagle drzwi otwierają się z hukiem. - Andreas? - tracę oddech kiedy zamiast Wellingera widzę zatroskaną twarz... Michaela.
- Dzięku Bogu. Myślałem, że to koniec. Nie zniósłbym gdyby coś Ci się stało. - Hoffmann siada na łóżku i całuje mnie delikatnie w czoło.
Pik...pik...pik...
Czy tylko ja słyszę te dziwne odgłosy? Po chwili dostrzegam znajomą postać skuloną w kącie pokoju.
- Mama? - Fabienne patrzy na mnie z przerażeniem, a Michael dosłownie odskakuje na kilka metrów.
- Zawołaj lekarza. - nagle do sali wpada jakiś starszy pan w białym fartuchu. Czuję jak moje ciało zaczyna się buntować. Pulsowanie w czaszce ponownie daje o sobie znać.
- Córeczko, nie poddawaj się. Walcz. Dla siebie. Dla taty. I dla Andreasa...
- Boję się. Coś jest ze mną nie w porządku.
- Suz musisz to zwalczyć.
~ Andreas ~
-Tu poczta głosowa... - moje zdenerwowanie sięga zenitu. Telefon Suzanne nie odpowiada od kilku godzin. Nawet próby skontaktowania się z moją siostrą spełzły na niczym.
- Andreas, wszystko w porządku? - Marcus wygląda na zaniepokojonego stanem. w którym się obecnie znajduję. - Od kilku godzin tępo gapisz się w ten cholerny telefon zamiast...
- Zamiast, co? - wiem, że obojętność Suz to nie jego wina, ale nie mogę pozbyć się tego dziwnego uczcia niepokoju. - Przepraszam. - dodaję po chwili widząc jego zatroskaną minę. - Boję się, że coś jest... Sam nie wiem, jak to nazwać. Suzanne nie daje znaku życia od kilku dni. Trener też nie miał od niej żadnych wieści. Tanja udaje, że wszystko jest w porządku, ale kiepsko jej to wychodzi.
- Może po prostu Suzanne... - widząc moją minę Marcus odwraca wzrok. - ... może po prostu Suzanne zmieniła zdanie i nie wie jak Ci to powiedzieć.
- Ona taka nie jest. Ona nie jest jak Lisa, rozumiesz? Nie zależy jej na moim nazwisku, na profitach, ani na rozgłośnie. Zależy jej... na mnie. - ale czy na pewno? A co jeśli się mylę?
- Nie mylisz się. - jak miło, że znowu dajesz o sobie znać.
- Więc, co się z nią dzieje? Tak nagle, z dnia na dzień przestaje się do Ciebie odzywać? Przestaje odzywać się do kogokolwiek?
- Może coś jej się stało? Miała jakiś wypadek. Jest sama, przestraszona i... - nie, to nie to. Tanja i Julia na pewno by mnie zawiadomiły. Coś jest nie w porządku, czuję to.
- Skup się na zawodach. - słowa Marcusa wprawiają mnie w osłupienie. - Wiesz, że mamy szansę na medal, ale bez Ciebie nie damy sobie rady.
- W takim razie musicie bardziej się starać. - rzucam szybko w jego kierunku i wychodzę z pokoju. Staram się jakoś opanować nerwy, ale strach przed utratą Suz nie pozwala mi na myślenie o niczym innym. Nie wiem czemu postanowiłem przyjść akurat tutaj. Dopiero kiedy staję przed drzwiami pokoju, w którym mieszka nasz sztab szkoleniowy zdaję sobie sprawę z tego, że to głupi pomysł. Odwracam się i...
- Przepraszam. - podnoszę głowę i natrafiam na spojrzenie Schustera. Nie wygląda wcale lepiej ode mnie. - Panie trenerze?
- Dzwoniła Claudia. Urodziła. Mała jest zdrowa, ale...
- Ale, co? - niecierpliwię się, bo wiem, że chodzi o Suzanne.
- Suzanne... ona... jest w śpiączce. Od kilku dni leży w klinice. Dlatego nie odbiera telefonu. - jego słowa sprawiają, że mój oddech niebezpiecznie przyspiesza. - Andi, uspokój się. Twoja siostra cały czas jest przy Suz.
- Muszę wracać. Muszę być przy niej. - Schuster w ostatniej chwili łapie mnie za rękę.
- Nigdzie nie pojedziesz. Mamy jeszcze coś do zrobienia. Suzanne nie chciałaby żebyś zmarnował taką szansę. Jesteś już mistrzem, ale pozwól też kolegom cieszyć się z Waszego wspólnego sukcesu. - jego słowa niby do mnie trafiają, ale część mnie nadal chce się spakować i wrócić do Niemiec.
- Dobrze. - w końcu przyznaję mu rację. - Ale pojutrze wracam do domu. - rzucam przez ramię i wracam do swojego pokoju. Wybieram numer Julii i czekam. Jeden sygnał... Drugi... Trzeci..
- Andi? - słyszę to w jej głosie. Jest przerażona.
- Błagam powiedź, że wszystko z nią w porządku. - cisza, która następuje po moim pytaniu na pewno nie zwiastuje niczego dobrego. - Julia, do cholery.
- Nie jest... to znaczy ona... Suzanne jest w śpiączce i Wolfe... - znowu on? - On nie wie, czy w ogóle się z niej wybudzi. - Julia zaczyna szlochać i w końcu rozłącza się. Teraz wiem, że żaden medal nie wynagrodzi mi cierpienia związanego z jej utratą. Wiem, że moja ucieczka nie przysporzy mi przyjaciół, ale nie mam innego wyjścia. W pośpiechu pakuję najpotrzebniejsze rzeczy. Ogarniam wzrokiem wnętrze pokoju, ktróy dzielę z Marcusem. Zostawiam na jego łóżku kartę z wyjaśnieniami i opuszczam hotel. Droga na lotnisko dłuży się niemiłosiernie. Jeszcze gorzej dzieje się, kiedy okazuje się, że jedyny lot na jaki mogę liczyć odbędzie się dopiero jutro rano. W dodatku zanim dotrę do domu zaliczę chyba kilka stref czasowych.
- Wiesz, że możesz nie zdążyć na czas. - och tak... dokładnie tego mi teraz potrzeba...
- Andreas, wszystko w porządku? - Marcus wygląda na zaniepokojonego stanem. w którym się obecnie znajduję. - Od kilku godzin tępo gapisz się w ten cholerny telefon zamiast...
- Zamiast, co? - wiem, że obojętność Suz to nie jego wina, ale nie mogę pozbyć się tego dziwnego uczcia niepokoju. - Przepraszam. - dodaję po chwili widząc jego zatroskaną minę. - Boję się, że coś jest... Sam nie wiem, jak to nazwać. Suzanne nie daje znaku życia od kilku dni. Trener też nie miał od niej żadnych wieści. Tanja udaje, że wszystko jest w porządku, ale kiepsko jej to wychodzi.
- Może po prostu Suzanne... - widząc moją minę Marcus odwraca wzrok. - ... może po prostu Suzanne zmieniła zdanie i nie wie jak Ci to powiedzieć.
- Ona taka nie jest. Ona nie jest jak Lisa, rozumiesz? Nie zależy jej na moim nazwisku, na profitach, ani na rozgłośnie. Zależy jej... na mnie. - ale czy na pewno? A co jeśli się mylę?
- Nie mylisz się. - jak miło, że znowu dajesz o sobie znać.
- Więc, co się z nią dzieje? Tak nagle, z dnia na dzień przestaje się do Ciebie odzywać? Przestaje odzywać się do kogokolwiek?
- Może coś jej się stało? Miała jakiś wypadek. Jest sama, przestraszona i... - nie, to nie to. Tanja i Julia na pewno by mnie zawiadomiły. Coś jest nie w porządku, czuję to.
- Skup się na zawodach. - słowa Marcusa wprawiają mnie w osłupienie. - Wiesz, że mamy szansę na medal, ale bez Ciebie nie damy sobie rady.
- W takim razie musicie bardziej się starać. - rzucam szybko w jego kierunku i wychodzę z pokoju. Staram się jakoś opanować nerwy, ale strach przed utratą Suz nie pozwala mi na myślenie o niczym innym. Nie wiem czemu postanowiłem przyjść akurat tutaj. Dopiero kiedy staję przed drzwiami pokoju, w którym mieszka nasz sztab szkoleniowy zdaję sobie sprawę z tego, że to głupi pomysł. Odwracam się i...
- Przepraszam. - podnoszę głowę i natrafiam na spojrzenie Schustera. Nie wygląda wcale lepiej ode mnie. - Panie trenerze?
- Dzwoniła Claudia. Urodziła. Mała jest zdrowa, ale...
- Ale, co? - niecierpliwię się, bo wiem, że chodzi o Suzanne.
- Suzanne... ona... jest w śpiączce. Od kilku dni leży w klinice. Dlatego nie odbiera telefonu. - jego słowa sprawiają, że mój oddech niebezpiecznie przyspiesza. - Andi, uspokój się. Twoja siostra cały czas jest przy Suz.
- Muszę wracać. Muszę być przy niej. - Schuster w ostatniej chwili łapie mnie za rękę.
- Nigdzie nie pojedziesz. Mamy jeszcze coś do zrobienia. Suzanne nie chciałaby żebyś zmarnował taką szansę. Jesteś już mistrzem, ale pozwól też kolegom cieszyć się z Waszego wspólnego sukcesu. - jego słowa niby do mnie trafiają, ale część mnie nadal chce się spakować i wrócić do Niemiec.
- Dobrze. - w końcu przyznaję mu rację. - Ale pojutrze wracam do domu. - rzucam przez ramię i wracam do swojego pokoju. Wybieram numer Julii i czekam. Jeden sygnał... Drugi... Trzeci..
- Andi? - słyszę to w jej głosie. Jest przerażona.
- Błagam powiedź, że wszystko z nią w porządku. - cisza, która następuje po moim pytaniu na pewno nie zwiastuje niczego dobrego. - Julia, do cholery.
- Nie jest... to znaczy ona... Suzanne jest w śpiączce i Wolfe... - znowu on? - On nie wie, czy w ogóle się z niej wybudzi. - Julia zaczyna szlochać i w końcu rozłącza się. Teraz wiem, że żaden medal nie wynagrodzi mi cierpienia związanego z jej utratą. Wiem, że moja ucieczka nie przysporzy mi przyjaciół, ale nie mam innego wyjścia. W pośpiechu pakuję najpotrzebniejsze rzeczy. Ogarniam wzrokiem wnętrze pokoju, ktróy dzielę z Marcusem. Zostawiam na jego łóżku kartę z wyjaśnieniami i opuszczam hotel. Droga na lotnisko dłuży się niemiłosiernie. Jeszcze gorzej dzieje się, kiedy okazuje się, że jedyny lot na jaki mogę liczyć odbędzie się dopiero jutro rano. W dodatku zanim dotrę do domu zaliczę chyba kilka stref czasowych.
- Wiesz, że możesz nie zdążyć na czas. - och tak... dokładnie tego mi teraz potrzeba...
~ Suzanne ~
- Skarbie, musisz się obudzić. To wszystko, co się teraz dzieje to tylko Twoja wyobraźnia. - słowa mamy niczego nie wyjaśniają.
- Gdzie tata? I Andreas? - mama jest zanipokojona. Czyżby chodziło o moją chorobę? A może w końcu się doigrałam? Może w końcu dostałam to, na co zasłużyłam?
- Suzanne, skarbie proszę Cię. - może to ton jej głosu, albo zatroskane spojrzenie, ale jakimś cudem udaje mi się odnaleźć w sobie odrobinę samozaparcia i...
- Spokojnie Suz. - znam ten głos. - Myślałem, że Cię straciłem. - ostrożnie otwieram oczy. Andreas uśmiecha się do mnie szeroko. W kącikach jego oczu nadal szklą się łzy. Próbuję przełknąć ślinę, ale w buzi mam jak w kopalni. Sucho. - Zawołam kogoś, a Ty leż spokojnie.
- Pić. - mówię ledwo słyszalnym głosem. O dziwo Andi rozumie moja prośbę i podaje mi kubek z wodą. Uśmiecha się do mnie, a moje serce znowu zaczyna szybciej bić.
- No już. Spokojnie. Zaraz wracam. - Andreas wstaje, a mnie jakimś cudem udaje się złapać go za rękę. - Zaraz wracam. - mówi i całuje mnie w czoło. W duchu modlę się o to, by to nie był kolejny sen. Z przerażeniem stwierdzam, że nadal znajduję się w szpitalu. O dziwo ten pokój wydaje mi się znajomy. Oddycham z ogromnym trudem, ale kiedy do sali wchodzi Florian wiem, że tym razem to rzeczywistość.
- Zostań na korytarzu. Muszę ją zbadać. - jego głos jest stanowczy i ostatecznie Andreas zostaje na zewnątrz. - Długo Cię nie było. - teraz wyraz twarzy Wolfe łagodnieje. Jego spojrzenie nie jest już tym, które widział Wellinger. - Martwiłem.. to znaczy martwiliśmy się. - coś jest nie tak. Patrzę na niego i powoli zaczyna do mnie docierać, że dla niego jestem kimś więcej niż tylko pacjentką.
- Co mi się stało? - staram się zachować spokój. - Pamiętam, że Claudia... co z nią? I jak się czuje moją siostrzyczka? - przypominam sobie wydarzenia poprzedzające atak. - Którego dzisiaj mamy? - przez szybę dostrzegam zaniepokojoną twarz Andreasa.
- Twój kochaś zrezygnował z występu na Olimpiadzie żeby być przy Tobie. Musi Cię naprawdę kochać. - słyszę w jego głosie zazdrość.
-Co zrobił?! - teraz mam nadzieję, że to co się dzieje to jednak kolejny sen. Co za idiota z tego Wellingera. Zmarnować taką szansę... I to w dodatku dla kogo? Dla mnie? Przecież ja i tak umrę...
- Nie jeśli zaczniesz o siebie walczyć...