niedziela, 20 maja 2018

III. Kiedy uświadomisz sobie, że mógłbyś kogoś stracić na zawsze i poczujesz wtedy, że cały Twój świat przestałby oddychać... to jest miłość.

~ Suzanne~

Wiadomość od Andreasa z prośbą o spotkanie odrobinę mnie zdziwiła. Kiedy napisał o małej imprezie zrozumiałam, że zbyt wiele sobie obiecuję. Nadal mam w pamięci nasze ostatnie spotkanie. Ostatnie przed tym, jak moje życie legło w gruzach. Dałam mu wtedy bardzo jasno do zrozumienia, że nie chcę go więcej widzieć. Całą drogę powrotną do domu przekonywałam wtedy samą siebie, że postąpiłam słusznie. Zaczęłam się spotykać z Michaelem tylko po to żeby wzbudzić zazdrość w Wellingerze, a ten imbecyl przygruchał sobie Lisę. Z całego serca go wtedy znienawidziłam.
- Yhym, okłamuj się tak dalej. - stoję przed tym cholernym lustrem i od kilkunastu minut zastanawiam się nad tym, co powinnam na siebie założyć. - To tylko zwykła parapetówka. Będą tam prawie wszyscy jego znajomi. - pięknie, gadam sama do siebie, i w dodatku zaprosiłam tam Michaela. Dochodzę w końcu do wniosku, że obecność mojego narzeczonego będzie tam niewskazana. Niepotrzebnie wspomniałam Hoffmannowi o zaproszeniu od Andreasa. Widziałam w jego oczach wściekłość. Dokładnie tak samo wyglądał w dniu, w którym odmówiłam pójścia z nim do łóżka. Ostatecznie zawsze mogę wrócić do domu, prawda? Decyduję się na czarne legginsy , białą bokserkę i koszulę z długim rękawem. Opuszkami palców dotykam blizn na moim lewym nadgarstku. Momentalnie robi mi się słabo. Tak niewiele wtedy brakowało i... już by mnie nie było. Byłabym z Nią... Myślałam wtedy naiwnie, że tylko w ten sposób pozbędę się tej pustki, która towarzyszyła mi od dnia śmierci mamy. Co ja w ogóle gadam... ona nadal jest we mnie i z każdym dniem czuję jakby coraz bardziej mnie pochłaniała. W środku jestem już martwa. Moje serce próbuje jednak walczyć. Za każdym razem, gdy słyszę Jego głos mam wrażenie jakby coraz mocniej zaczynało upominać się o moją reakcję. Ten uśmiech, który tak w nim pokochałam sprawia, że mam ochotę podejść do niego i błagać o zapełnienie tej pieprzonej pustki. Siadam na swoim łóżku i wyciągam mój pamiętnik. Dzielę kartkę na pół, z prawej strony piszę "Andreas", z lewej "Michael". Staram się wypisać wszystkie dobre i złe wspomnienia, które tylko przyjdą mi do głowy. Po chwili jednak zamykam zeszyt i ponownie staje przed lustrem. Nawet bez tych głupot wiem, że Wellinger jest całkowitym przeciwieństwem Hoffmanna. Nie mam co prawda zbyt wiele materiału porównawczego, ale wystarczył mi jeden pocałunek bym oszalała na punkcie Andreasa. Michael robi coś tylko po to, by natychmiast otrzymać zapłatę. Nie jest typem misia, do którego można się ot tak przytulić i zawierzyć mu wszystkie swoje troski. Czasem mam wrażenie jakbym była dla niego jedynie zdobyczą. Wiem o jego zdradach, ale nie czuję z tego powodu żadnego dyskomfortu. Od kiedy to ode mnie nie domaga się czegoś więcej, nie przeszkadza mi to, że pociesza się w ramionach innej. Są chwile, rzadko ale jednak, w których najzwyczajniej w świecie się go boję. Ten strach był jednym z powodów, które sprawiły, że wróciłam na stare śmieci.

- A jednak przyjęłaś jego zaręczyny. - widzę jej odbicie w lustrze. - Dlaczego pozwalasz się krzywdzić?
- A co to zmieni? Przecież i tak nie dożyję do tego ślubu.
- Nie mam już do Ciebie siły. Gdyby tylko tata..
- Nie, nie powiem mu. Nie pozwolę na to, by się zamartwiał. 
- Więc powiedź Michaelowi. Wtedy zrozumiesz, że nie zależy mu ani na Tobie, ani na Twoim szczęściu. Myśli tylko o swojej wygodzie.
- Wiem mamo. - patrzy na mnie zupełnie tak jakbym ją zawiodła. Po chwili znika, a ja nadal zastanawiam się nad jej słowami.

Biorę głęboki oddech i wyciągam z szafy swoją torbę. Wrzucam do niej telefon i portfel i schodzę na dół. Biorę do ręki kluczyki i uśmiecham się pod nosem. Nadal nie rozumiem jak mogłam wzbraniać się przed zrobieniem prawa jazdy. Teraz nie wyobrażam sobie życia bez mojego "maluszka".
- Tato? - odchylam się delikatnie do tyłu i z zainteresowaniem wsłuchuję się w rozmowę, którą prowadzi. Uśmiecha się dokładnie tak jak robił to rozmawiając z mamą. Na moment zapominam o swoich problemach, kiedy dociera do mnie, że ojciec wygląda na rozanielonego. Dochodzi do mnie, że po drugiej stronie znajduje się pewnie jakaś kobieta. Nie wiem nawet jak mam na nią mówić. Kochanka? Przyjaciółka? Partnerka? Aż do teraz nie docierało do mnie, że przecież on też ma prawo do szczęścia. Sama w końcu obiecałam mamie, że nie pozwolę mu na życie w samotności. To jednak nie zmienia faktu, że dziwnie się z tym czuję.
- Claudia, porozmawiamy o tym później, dobrze? - chowam się do przedpokoju i udaję, że przeglądam się w lustrze. Znajomi mamy zawsze powtarzali, że mam jej oczy. Tata mówił, że ich kolor kojarzy mu się ze szmaragdem zamkniętym w złotej oprawie. Nigdy nie rozumiałam tego porównania. W sumie nadal go nie rozumiem. Mam wrażenie jakby tylko on sam wiedział, co to właściwie znaczy.
- Suz wychodzisz? - z delikatnym uśmiechem odwracam się w jego stronę.
- Tak, umówiłam się z Fabienne. - sama nie wiem dlaczego go okłamuję. - Wrócę przed północą. - boję się jego reakcji na wiadomość o spotkaniu z Andreasem. W sumie poza Wellingerem będzie tam jeszcze Marcus i pewnie co najmniej tuzin pozostałych jego podopiecznych.
- Uważaj na siebie. - cmokam go w policzek i wychodzę z domu. Odczytuję wiadomość od Michaela i ponownie dochodzę do wniosku, że głupim pomysłem było zaproszenie go na tę imprezę. Wiem, że atmosfera będzie napięta. Wellinger i Hoffmann w jednym pomieszczeniu? W dodatku ja między nimi? Zapowiada się iście zarąbisty wieczór. Droga do mieszkania Marcusa zajęła mi zaledwie kilkanaście minut. Nawet nie wiedziałam, że mieszkamy tak blisko siebie. Parkuję swój samochód pod blokiem i przez moment waham się, czy w ogóle powinnam tam iść. Decyduję się jednak i po chwili pukam do drzwi mieszkania z numerem 3. Te otwierają się niemal natychmiast, a moje serce zaczyna bić jak oszalałe.
- Witamy w naszych skromnych progach. - Andi uśmiecha się szeroko i wpuszcza mnie do środka. Wnętrze prezentuje się w miarę schludnie - zero porozrzucanych ubrań czy brudnych naczyń. Wellinger staje za mną i przytula się do moich pleców. Czuję jego ciepły oddech na swojej szyi. Przymykam oczy, a reszta zgromadzonych w mieszkaniu osób przestaje dla mnie istnieć. Czuję się jak wtedy, gdy Andreas pierwszy raz mnie pocałował.
- Suz.. - słyszę wahanie w jego głosie. Odwracam się i patrzę mu w oczy. - Ja.. - kładę palec na jego ustach i uśmiecham się. Staje na palcach i całuję go w usta. Słyszę jego ciche westchnienie i dociera do mnie, że popełniam błąd. Odsuwam się na bezpieczną odległość. W jego oczach dostrzegam zawód. Odwracam głowę i natrafiam na wściekłe spojrzenie Michaela. Z drugiej strony wcale mu się nie dziwię. Widok narzeczonej całującej się z innym pewnie każdego wprawiłby w osłupienie.
- Zostaw, ja to załatwię. - Andi łapie mnie za rękę i staje pomiędzy mną, a Michaelem.
- Nie. To mój problem, a nie Twój. Poradzę sobie. - dotykam dłonią jego policzka i uśmiecham się niepewnie. Z duszą na ramieniu podchodzę do Michaela. Przełykam ślinę, gdy staję z nim twarzą w twarz.
- Musimy porozmawiać. - Hoffmann cedzi przez zęby każde słowo. Łapie mnie za nadgarstek i ciągnie w kierunku drzwi.
- Mitchi to boli. Puść mnie. - piszczę niczym zranione zwierzę. Michael ciągnie mnie na zewnątrz. Po chwili stoimy na podwórku, a ja dosłownie telepię się z zimna.
- Możesz mi do cholery powiedzieć co to miało znaczyć? - zagryzam dolną wargę i szukam w głowie jakiegoś sensownego wytłumaczenia. - Od dawna puszczasz się z tym wyżelowanym lalusiem? - wpatruje się w niego nie wierząc w to, co się dzieje.
- Nie sypiam z nim. - mówię stanowczo. - Myśl sobie o mnie co chcesz, ale jego w to nie mieszaj. - zanim cokolwiek do mnie dociera Michael z całej siły uderza mnie w twarz. Policzek piecze niemiłosiernie, a w moich oczach momentalnie pojawiają się łzy.
- Jesteś jak reszta. - Hoffmann przygniata mnie do ściany. - Kusisz, prowokujesz i obiecujesz. Teraz dostaniesz w końcu to, na co zasługują takie małe puszczalskie dziwki jak Ty. - Michael bezceremonialnie jedną rękę wpycha między moje nogi, a druga ląduje pod moją koszulką. Czuję jego palce na swoim brzuchu. Próbuję mu się wyrwać, ale jest zbyt silny. Walczę, ale nie mam najmniejszych szans. Hoffmann brutalnie miażdży moje usta. Czuję, że to koniec. Kiedy mam zamiar mu się poddać ktoś nagle odciąga go ode mnie. Z przerażeniem stwierdzam, że tym kimś jest Marcus. Z płaczem wpadam w jego ramiona. Trzęsę się jak osika.
- Nie możesz mu o niczym powiedzieć. - mówię ze łzami w oczach. - Andreas nie może się o tym dowiedzieć.
- Suzanne ja nie mogę..
- Proszę. Zrób to dla niego, nie dla mnie. - wiem, że wygrałam. Kątem oka widzę Michaela, który podnosi się z ziemi. Boję się, że rzuci się na Marcusa. Jeszcze mocniej wtulam się w Eisenbichlera. 
- Dobrze. - podnoszę głowę i patrzę mu w oczy. Z ulgą stwierdzam, że Hoffmann sobie poszedł.
- Dziękuję. - całuję Marcusa w policzek, poprawiam swoje ubranie i biorę kilka głębokich oddechów. - Powinniśmy wrócić na górę zanim ktoś się zorientuje, że nas nie ma. - Eisenbichler łapie mnie za rękę i prowadzi do swojego mieszkania. W tłumie dostrzegam Andreasa. Podchodzę bliżej i bez skrępowania przytulam się do niego. Podnoszę głowę i natrafiam na smutne spojrzenie Marcusa. Czuję jak pustka wewnątrz mnie powoli zaczyna się zapełniać.

~Andreas~

W tłumie gości dostrzegam Suzanne. Jestem nieco zaskoczony tym, że towarzyszy jej Marcus. Udaję, że to nic dziwnego i powracam do przerwanej rozmowy. Moja siostra niemal od razu zauważa zmianę w moim zachowaniu. Suz podchodzi do nas i przytula się do mnie. Patrzę na nią i dopiero po chwili zauważam czerwony ślad na jej policzku. Opuszkami palców dotykam jej twarzy.
- To nic. - jej głos jest strasznie zniekształcony, a na powiekach nadal lśnią łzy. Podnoszę głowę i natrafiam na spojrzenie Marcusa. Zaczynam się zastanawiać co mogło się pomiędzy nimi wydarzyć? Gdzie w tym wszystkim jestem ja? A Hoffmann? - To naprawdę nic takiego. - powtarza to bez końca, ale ja wiem, że nie mówi mi wszystkiego.
- Ty jesteś Suzanne, prawda? - Tanja stara się jakoś rozładować napiętą atmosferę.
- Tak. A Ty to...? - Suzanne jeszcze mocniej się do mnie przytula.
- Tanja. Pamiętam Cię ze szkoły. Ten imbecyl zawsze pakował Cię w kłopoty. - kiwa głową w moim kierunku. Schuster uśmiecha się do mnie szeroko.
- W sumie to sama się w nie pakowałam. - patrzy na mnie przez chwilę. - Bo chciałam być jak najbliżej niego. - rozmowa trwa jeszcze może z dziesięć minut. Tanja w końcu daje nam spokój i zostawia nas samych.
- Marcus Ci to zrobił? - widzę, że moje pytanie ją irytuje.
- Nie. I nie chcę o tym teraz rozmawiać. - daje mi jasno do zrozumienia, że mi nie ufa. Wiem, że jedyną osobą, która powie mi prawdę jest Eisenbichler. - Andreas musisz zrozumieć, że nie jestem przyzwyczajona do dzielenia się z innymi swoimi problemami. Szczególnie z takim imbecylem jak Ty. - dodaje po chwili i skrada mi całusa. Zabawa trwa w najlepsze, ale ja nadal nie mogę zapomnieć o czerwonej prędze na policzku Suzanne. W tłumie dostrzegam Marcusa i postanawiam z nim porozmawiać.
- Stary masz chwilę? - Eisenbichler niechętnie zgadza się na rozmowę. - Kto jej to zrobił? - mój przyjaciel doskonale wie, o co pytam.
- Jej zapytaj. - jego odpowiedź tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że tych dwoje coś łączy. - Weź się w garść Wellinger, bo zanim się namyślisz ktoś inny sprzątnie Ci ją sprzed nosa.
- Mówisz o sobie? - w napięciu czekam na jego reakcję.
- Na mnie nie patrzy tak jak na Ciebie. Na żadnego z nas tak nie patrzy. - słyszę w jego głosie nutkę zazdrości. Nie rozumiem co, ale wiem, że ta dwójka coś przede mną ukrywa. Przyrzekam sobie, że dowiem się, co to takiego.

niedziela, 6 maja 2018

II. Pożycz mi swoje usta. Oddam , kiedy nauczę się mówić.

~Suzanne~

Wydarzenia, które nastąpiły bezpośrednio po śmierci mamy tylko utwierdziły mnie w przekonaniu, że życie jest totalnie do bani. W miasteczku aż huczało od plotek i na każdym kroku dowiadywałam się o swojej rodzinie czegoś nowego. Jedni twierdzili, że mama zmarła, bo ojciec nie pozwolił jej na operację, jeszcze ktoś inny ubzdurał sobie, że tata miał kochankę. Szczytem głupoty jednak była wiadomość o tym, że mama popełniła samobójstwo, bo miała głęboką depresję. Na pogrzebie kościół wypełniony był ludźmi po same brzegi, ale tak na prawdę na palcach jednej ręki mogłam zliczyć tych, którzy przyszli po to, by się z nią pożegnać. Bolało mnie to, bo mama nigdy nie zrobiła nikomu niczego złego. Wyznawała zasadę, że nie można krzywdzić innych, bo to prędzej czy później do Ciebie wróci. W ten czy inny sposób. Z ciężkim sercem słuchało się tych wszystkich bredni. Najgorsze było jednak to, że nie miałam siły dementować tych bzdur. Ogarnęła mnie pustka. Czułam, że zamykam się na świat i było mi to obojętne. To, co kiedyś dawało mi radość teraz przestało mieć znaczenie. Pasja, z którą oddawałam się swojemu hobby - zniknęła. Stawałam się cieniem samej siebie. Michael nie przejmował się moim stanem i nadal próbował zaciągnąć mnie do łóżka. Wydawało mu się, że jestem łatwym celem, bo nie mam już przecież nic do stracenia. Nie miałam siły, by walczyć. Ponoć najtrudniejszym przeciwnikiem jesteśmy dla siebie my sami. Pod jednym względem miał rację... Wszystko co kochałam, wszystko na czym mi zależało... zniknęło. Powrót do szkoły był ponad moje siły. Szepty za plecami i ukradkowe spojrzenia nie były wcale takie złe. Najgorsze było współczucie. Widziałam w oczach Andreasa coś, czego nie chciałam w nich zobaczyć. Potrzebowałam wtedy czegoś więcej niż obecności Michaela. Cała złość na Wellingera wyparowała, zniknęła niczym bańka mydlana. Pamiętam, że marzyłam wtedy o tym, by był przy mnie ktoś, kto mnie zrozumie. Potrzebowałam Jego, ale było to nie realne. Każdego dnia coraz bardziej traciłam kontakt z otoczeniem. W końcu tata zdecydował się wysłać mnie do swojej siostry. Przeprowadzka do Berlina miała mi pomóc na nowo odnaleźć siłę do życia... Zamiast tego doprowadziłam ciotkę na skraj wytrzymałości. Kilka dni po tym, jak tata przywiózł mnie do stolicy miałam chwilę zwątpienia. Ciotka znalazła mnie dosłownie w ostatniej chwili. Do dzisiaj na samą myśl o tym, że chciałam zrobić coś tak głupiego, zbiera mi się na płacz. Zagroziłam jej wtedy, że jeśli powie o tym komukolwiek, to następnym razem może nie zdążyć na czas. Wstyd mi za to jak ją wtedy potraktowałam. Blizny na nadgarstkach, które ukrywam pod stertą wszelkiego rodzaju bransoletek przypominają mi o tym, że wystarczy chwila, aby zwątpić w siebie. Wystarczy chwila na to, by przestać czuć. Kiedy patrzę na nasze zdjęcia rodzinne zastanawiam się nad tym, jak to możliwe, że minęło już tyle czasu od dnia, w którym straciłam mamę. Pięć lat... Pięć cholernie długich i naprawdę trudnych lat, a ja nadal nie pozbyłam się tej pustki, która mnie wtedy8 wypełniła.

***

Dzisiaj po raz pierwszy od bardzo dawna zdecydowałam się towarzyszyć ojcu na treningu. Czuję, że to jedyny sposób na spędzenie z nim czasu. Wiem, że muszę mu w końcu powiedzieć o tym, że jestem chora, ale to potwornie trudne. Wiele razy już prawie wyznałam mu całą prawdę, ale za każdym razem coś mnie powstrzymywało. Rozsiadłam się wygodnie na trybunach pod skocznią i obserwowałam kolejnych zawodników. Moje serce zabiło mocniej, gdy zrozumiałam, że za parę sekund Andreas wyląduje zaledwie kilka metrów ode mnie. Zsunęłam na oczy okulary przeciwsłoneczne i w napięciu czekałam aż Wellinger pojawi się na belce. Wiedziałam, że Andi nie zdaje sobie nawet sprawy z mojej obecności. Pierwsza faza lotu przebiegła bez żadnych zakłóceń. Przy lądowaniu zupełnie jakby stracił na chwilkę koncentrację i o mały włos nie zaliczył upadku. Andreas zsuwa z oczu gogle i patrzy centralnie na mnie. Po kilku sekundach obok niego pojawia się inny skoczek. Owszem, kojarzyłam ich z telewizji, ale miałam ogromny problem z dopasowaniem nazwiska do twarzy. Wellinger zupełnie jakby nic sobie nie robił z docinek kolegi - nadal wpatruje się we mnie.


~Andreas~

- Suz? - nie mogę uwierzyć, że to naprawdę ona. Patrzę na nią i nie wiem co zrobić. Podejść i się przywitać, czy zignorować ją i... uciec? Po chwili obok mnie zjawia się Marcus i już wiem, że mi nie odpuści. Jest moim przyjacielem, ale nawet jemu nie opowiedziałem o Suzanne Schuster. Tak, mam na jej punkcie coś na kształt obsesji. Nawet moje siostry czują, że dzieje się ze mną coś dziwnego, coś czego sam nie umiem zrozumieć. Ta dziewczyna zawładnęła całkowicie moim życiem. Myślę o niej częściej niż bym tego chciał. Widzę ją w snach i oddałbym wszystko za odrobinę zainteresowania z jej strony. Minęło pięć lat, ale ja nadal pamiętam smak jej ust. Mógłbym przysiąc, że tamtego feralnego dnia  zobaczyłem w jej oczach... Miłość.
- Gdybyś tylko wiedział jak bardzo za Tobą tęskniłam. 
- Stary dobrze się czujesz? - Marcus klepnął mnie w plecy i odwrócił głowę w stronę Suzanne. Stoję jak słup soli. Nie jestem w stanie wykonać żadnego ruchu, nogi mam jak z waty, a język plącze mi się niemiłosiernie. Nie umiem wydobyć z siebie nawet jednego poprawnego zdania.
- Proszę, zrób ten cholerny krok. Podejdź do mnie.
- Andreas? - Eisenbichler macha mi ręką przed oczami i dopiero wtedy wracam na ziemię. Przełykam ślinę i uśmiecham się do Suzanne. Mam ochotę skakać z radości, gdy dziewczyna macha w moją stronę. - Stary, kim jest ta lasencja? - patrzę ze złością na Marcusa.
- Ma na imię Suzanne. - warczę na niego. - I nigdy, przenigdy nie nazywaj jej w ten sposób, jasne? - czuję się jak jej obrońca. Chcę nim być, ale wiem, że jest zaręczona. Właśnie... za kilka tygodni zostanie żoną innego i będzie poza moim zasięgiem. Wiem, że to samolubne z mojej strony, ale nie mogę jej pozwolić wyjść za Hoffmanna. Ten koleś nie jest dla niej odpowiedni.
- A kto jest dla niej odpowiedni, Andreas? - odzywa się ten wewnętrzny głos o istnieniu którego kompletnie zapomniałem. - Ja. - odpowiadam i idę w jej kierunku. Suzanne ostrożnie wchodzi na skocznię i idzie w moją stronę. Słyszę za sobą kroki Marcusa, ale teraz liczy się dla mnie jedynie ona.
- Cześć Suz. - wyciągam do niej rękę, a ona robi coś kompletnie szalonego. Podchodzi bliżej, całuje mnie w policzek i niepewnie przytula się do mnie.
- Boże Wellinger, ale z Ciebie idiota.
- Cześć Andi. - uśmiecha się do mnie w taki sposób jakbym był jej całym światem.
- Nie jesteś jej światem. - ten cholerny głos nie daje o sobie zapomnieć. - Ona ma narzeczonego, wkrótce będzie jego żoną, a Ty zostaniesz sam. Znowu.
- Kopę lat. - patrzę na jej zaróżowione od chłodu policzki i mam cholerną ochotę sprawdzić jak jej ciało zareaguje na mój dotyk.
- Wstrzymaj konie, wodzu. - cholerna podświadomość usilnie próbuje przekonać mnie, że jestem na przegranej pozycji.
- Nadal ten sam zawadiacki uśmiech i spojrzenie, w którym można utonąć.
- Nie sądziłem, że Cię tu spotkam. - Marcus staje obok mnie i z zainteresowaniem przygląda się Suzanne.
- Może byś nas sobie przedstawił? - szturcham Eisenbichlera w ramię w nadziei, że się przymknie. - Twoja mama byłaby niepocieszona gdyby dowiedziała się jaki jesteś niewychowany. - Suzanne wybucha śmiechem.
- Suzanne. -podaje mu rękę. 
- Marcus. Miło mi. - Eisenbichler patrzy na nią przez chwilę, a później przenosi swój wzrok na mnie. Jestem zły, bo pojawił się w najmniej oczekiwanym momencie. W dodatku sposób w jaki na nią patrzy...
- Suz! - słyszymy wołanie trenera i jak jeden mąż odwracamy się w jego stronę - Możemy już jechać. - Schuster podchodzi do nas i przytula do siebie dziewczynę. Marcus robi dziwną minę, ale nie odzywa się. - Widzę, że zawierasz nowe znajomości.
- Tato zapomniałeś, że chodziłam z Andreasem do szkoły zanim... - widzę łzy w jej oczach i mam ochotę wziąć ją w ramiona i sprawić, by już nigdy więcej smutek nie pojawił się na jej twarzy. - ... zmarła mama. - kończy po chwili i patrzy na mnie. 
- No tak, rzeczywiście. - trener doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że Suz cierpi. Pomimo upływu lat jej smutek i żal wcale nie straciły na intensywności. - Jedźmy już, bo babcia znowu będzie zła. - Suz żegna się z Marcusem i ku mojemu ogromnemu zdziwieniu ponownie się do mnie przytula.
- Zrób coś Andi, bo stracisz mnie na dobre.
- Ty baranie. - patrzę na Eisenbichlera i kompletnie nie wiem o co mu chodzi. - Między Wami iskrzy, że aż miło patrzeć, a Ty stoisz  jakbyś języka w gębie zapomniał.
- A co Twoim zdaniem powinienem zrobić? Złapać ją za włosy i ciągnąć za sobą do jaskini jak jakiś prymityw? - Marcus wybucha śmiechem.
- Jeśli lubisz takie zabawy. - zabieram swoje narty i maszeruję za przyjacielem. Nadal czuję na policzku jej usta. Na samą myśl o tym, że Hoffmann ją dotyka wzbiera we mnie gniew.
- Ona wychodzi za mąż. - wyrzucam to z siebie w końcu.
- Może tak, a może nie. Stary wiem co widziałem. To, czy ona powie "TAK" innemu zależy tylko i wyłącznie od Ciebie. Wspomnisz moje słowa. - wsiadam do samochodu i zapinam pas. Wiem, że muszę jeszcze wrócić do domu po resztę swoich rzeczy, ale jakoś nie w głowie mi przeprowadzka. -  Mam pomysł jak Was ze sobą spiknąć. - patrzę na Marcusa. - Muszę tylko wiedzieć, czy się na to piszesz?
- Jeśli uda Ci się odciągnąć ją od Hoffmanna, będę Twoim dłużnikiem. 
- To znaczy, że mogę działać? - kiwam głową i wygodniej rozsiadam się w fotelu pasażera. Już wiem, że zrobię wszystko, by ją zdobyć.

~Marcus~

Gdyby to na mnie patrzyła tak jak na niego...
szablon wykonany przez oreuis
szablon wykonany przez oreuis